Kucharzenie po wsiach jak świat światem stoi to ciężkie zadanie, które niejednego przyprawiło o boleści i depresje …
Zapytacie jeden z drugim, a czemu to tak?
Już wam mówię. Trzeba się wykazać i sprytem i łodrobiną cierpliwości żeby porządnie zjeść. Kury jak to kury, szybkie ptaszyska latają po łobejściu jak te meserszmity w czasie okupacji niemieckiej, jak ty jedno już prawie mosz, to ci ta przez opłotek przeskoczy i masz ci babo placek. Ale nie o placku tu mowa, lecz o kurze, która tak czy inaczej uciekła w pole i teraz nie dość, że nie będzie co jeść to i grządki będą zgrzebane. Choć się znam na łapaniu tych ptaków jak kura na pieprzu, to nie porzucam podchodów i snuję nowy plan. No ale nic, jeszcze jest kogut, który jak zobaczył uciekającą kurę, to próbował skoczyć mi na plecy. Mi starej babie, ty pieronie jak śmiesz twoją żywicielkę i opiekunkę. No i się doigrał……
Mamy już koguta oprawionego wedle zwyczaju. Wydawałoby się, że najgorsze już za nami, ale nic bardziej mylnego. Żylasty pieron jakiś taki …
Koguta porcjujemy i wraz z warzywami umieszczamy w garnku. Następnie gotujemy parę godzin, a najlepiej przez dwa dni po kilka godzin. Jednak, kto by tyle czekał na koguta. Dwa dni nie w Łukowicy, nie tutaj. Aby mięso skruszało, wlewamy do garnka z rosołem trochu spirytusu i mięso zmięknie, tylko do garnka nigdzie indziej. No i mamy oto rosół, cóż za rosołek i koguta już nie żylastego.
Wyjmujemy mięso po kawałku, przekładamy z garnka na patelnię i przyprawiamy najlepiej jałowcem, pieprzem, bazylią, majerankiem i co tam jeszcze nam się zapragnie, a co będziemy kogutowi i sobie żałować.
Potem podsmażamy tak aby wszystko ładnie się zarumieniło i gotowe.
Jeśli już wszystko wykonaliśmy według przepisu i wlaliśmy to co trzeba tam gdzie trzeba, to powinno się udać i mamy pysznego koguta i aromatyczny rosół.
Smacznego moi drodzy i jeśli coś nie wyjdzie to pamiętajcie – będzie to wina tylko i wyłącznie tego żylastego koguta. A teraz wybaczcie, ale ja idę polewać … oczywiście rosół.
Babcia Aniela