Jan Lorek, urodzony 14.06.1973 r. w Łącku.
Wychowałem się w Brzeznej koło Podegrodzia, od 17 lat mieszkam w Przyszowej.
- Iwona Cichoń:
- Witam. Na początku zadam pytanie o DRUŻBACKĘ oraz DRUŻBĘ? Co to takiego? Czy określenia te związane są z zawodem, który Pan wykonuje?
- Jan Lorek:
-
Witam serdecznie, dziękuję za możliwość podzielenia się z mieszkańcami gminy Łukowica tym, czym zajmuję się poza pracą zawodową. Drużbowanie to stary zwyczaj weselny z regionu Lachów Sądeckich, Podegrodzkich, a także tych podchodzący aż spod granic Gorlic. W tych miejscach drużbą był kawaler, specjalnie zaproszony przez pana młodego, aby “rządził” weselem. Dbał on o to, aby w czasie przyjęcia nie umilkło śpiewanie, granie i tak zwana dobra zabawa.
Drużbacka natomiast to dawne określenie następnego z kolei drużbowania tego samego kawalera. Tak też nazwano jeden z ważniejszych konkursów śpiewu i muzyki na terenie Lachów Sądeckich.
- Iwona Cichoń:
- Jak zaczęło się Pana drużbowanie? Z takim talentem należy się urodzić czy potrzebne są lata nauki? Miał Pan może nauczyciela?
- Jan Lorek:
-
Początki mojego drużbowania, podobnie jak w wielu przypadkach, związane były
z weselami w najbliższej rodzinie. Pierwszy w mojej karierze drużby był ślub mojej siostry. Poza tym, powiem nieskromnie, musiałem wykazywać predyspozycje do tego, skoro wybór większości znajomych i rodziny padał właśnie na mnie. Nie raz próbowałem sił w tzw. “prześpiewywaniu się” z różnymi ludźmi na weselach i całkiem nieźle mi szło. Oczywiście, od młodych lat przysłuchiwałem się podobnym weselnym sytuacjom i bardzo mi się to podobało.
- Iwona Cichoń:
- Ile lat zajmuje się Pan drużbowaniem? Nie jest Pan zmęczony taką pracą ?
- Jan Lorek:
-
W tym roku mija 21. rocznica mojego drużbowania. Zmęczenie czasami rzeczywiście się odzywa, ale zwykle pod koniec tzw. sezonu, czyli w październiku/listopadzie. Jesienią pogoda jest kapryśna, co wpływa również na pogorszenie kondycji mojego głosu.
- Iwona Cichoń:
- Czy w Pana miejscowości, okolicy jest wielu drużbów? Czy to ginący zawód?
- Jan Lorek:
-
W samej Przyszowej jest oprócz mnie kilku drużbów. Wiem, że miewają oni czasami problemy z pogodzeniem drużbowania z pracą zawodową lub życiem prywatnym. Czy jest to ginący zawód? – mam wrażenie że tak, ponieważ znam niewielu drużbów w wieku do 25 lat, a zdecydowana większość jest w moim wieku. Są nawet starsi.

- Iwona Cichoń:
- Kto był bądź jest Pana autorytetem w dziedzinie drużbowania? Kogo Pan podziwia?
- Jan Lorek:
-
Nie wymienię nazwiska. Autorytetami dla mnie są drużbowie, których pamiętam
z moich młodych lat. Od każdego z nich czegoś się nauczyłem. Niektóre rzeczy wykorzystuję do dziś.
- Iwona Cichoń:
- Pańskie dzieci uważają Pana za autorytet? Mają talent do śpiewania? Może pójdą w Pana ślady?
- Jan Lorek:
-
Bardzo bym chciał, aby moje dzieci choć trochę mogły lub chciały przedłużyć moje dzieło. Czy tak się stanie – czas pokaże. Jeśli chodzi o ich talent, wszystko jest na dobrej drodze i szczerze życzę im sukcesów w drużbowaniu.
- Iwona Cichoń:
- Drużbą może być tylko mężczyzna? Można się nauczyć drużbowania od Pana? Udziela Pan lekcji?
- Jan Lorek:
-
Rzeczywiście, drużbą weselnym może być tylko mężczyzna. W dawnych czasach dziewczyny i starsze kobiety także wykazywały talent do tego rodzaju śpiewu. Miały zwykle swoje pięć minut na weselach, podczas oczepin. Układały wtedy
i śpiewały różne przyśpiewki. Robiły to, aby rozweselić gości, a nierzadko by dogryźć drużbom, z których niezbyt były zadowolone. Nie dbali oni pewnie o to, by miały z kim tańczyć, woleli zajrzeć do kieliszka lub sięgnąć po weselne przysmaki. Jeśli chodzi o naukę zawodu, rzeczywiście nie raz zdarzyło mi się komuś pożyczać moje płyty z prowadzenia wesel.
Przejdź do kolejnej strony wywiadu
Komentarze
Pages: 1 2